Opowieści helskie, dzień trzeci, 20 kwietnia 2013

4 komentarze
W Kuźnicy jestem szczęśliwa, jak leniwa kluska obtoczona w masełku i cukrze. Może dlatego, że kaszubska nazwa tego miasteczka, to "Kusfeld", czyli "miejsce pocałunku" (wielce urocze). Może z powodu niskich domków, które naprawdę kojarzą mi się z rybackimi tradycjami, a nie z pijanym snem architekta, który myśli, że nic nie podkreśli morskich tradycji tak, jak zrobi to góralska tawerna udekorowana gipsowymi lwami. Może to kwestia przestrzeni, która na Półwyspie Helskim jest ograniczona i sprawia, że każda kolejna wioseczka ma dokładnie tyle miejsca, ile dał jej Bałtyk. W wypadku Kuźnicy jest go naprawdę niewiele. Kościół i port. Sklep i dom. Zatoka i morze. Wszystko razem tworzy mikroklimat dla mojej głowy idealny. Taki, w którym mogą rosnąć kwiaty albo dziwne stworki z miękkimi uszami. Lubię Kuźnicę.

Widok na Kuźnicę od strony zatoki.

Trzeci dzień był poświęcony morzu. Wystarczy kupić w małym sklepiku bułkę na drogę i przejść przez tory kolejowe, żeby trafić na idealnie czystą plażę z białym piaseczkiem. Jest tak jasny, że odbija promienie słoneczne z siłą zamieniająca biel naszych nosów w czerwień, która za jakiś czas ma szansę zostać piegami. Chciałabym o morzu napisać, jak najwięcej, jak najbardziej, ogólnie naj, ale morze samo najlepiej o sobie opowiada.

Patrzymy w lewo - morze.

Patrzymy w prawo - nie inaczej.

Krótki spacer zamienia się w dłuższą wyprawę prowadzącą do Skansenu Fortyfikacji w Jastarni. Schodzimy z plaży, mijając ponury, kremowo-szary schron Sęp, na którym ktoś z satysfakcją odnotował przegraną Niemców.

Nazistów żegnamy. Dead.

Dalej trasa wiedzie w głąb lądu, do lasów, w których oprócz drzew wyrosły schrony, bunkry oraz podesty przygotowane pod działa artyleryjskie. Nie czuję zapachu prochu strzelniczego, ale odnoszę wrażenie, że betonowe ściany są ciasne, zimne i scementowane uczuciem paniki, której mam nadzieję nigdy nie poznać.

Ciężki schron bojowy "Sabała".

Żyła okopów przecinająca brzozowo-sosnowy las Skansenu Fortyfikacji w Jastarni

To zimne uczucie opuszcza mnie dopiero, kiedy słyszę szum fal. Znajdujemy na plaży wygładzone przez słoną wodę patyki, obrośnięte białymi pąklami. Są piękne, ale jak dowiadujemy się tego samego wieczora - niebezpieczne dla rybaków. Ich kutry atakowane przez olbrzymie kolonie pąkli wymagają ciągłego oczyszczania chemikaliami, które następnie zatruwają wody.

Złe, niedobre (ale nadal ładne) pąkle.
W końcu docieramy do Jastarni, w której pokonuje nas głód. Na szczęście trafiamy na pierwszy dzień działania restauracji Homar - miejsca serwującego najpyszniejszego halibuta, jakiego miałam okazję zjeść. Grillowana porcja jest złota z zewnątrz i doskonale biała w środku. Smakuje jak ryba. Nie jak tłuszcz. Nie jak sól. Nie jak pieprz, czy jak smak nieudanych wakacji, spędzonych w nieciekawie pachnącym pensjonacie. Nie. To był smak ryby. Delikatnej, świeżej ryby, która miała czas dojrzeć w morzu. Zobaczyła już dosyć fal i poznała czym jest tarło. Chociaż to bardzo optymistyczne założenie, to mam cichą nadzieję, że być może tym razem jest prawdziwe. Posiłek powoli dobiega końca, tak jak czas, który dzieli nas od ostatniego PKS. Nie wracamy na piechotę, żeby móc jeszcze obejrzeć Kuźnicę. Żałuję, że nie zahaczyłam o kościół w Jastarni, w którym znajduje się (podobno) przepiękna ambona w kształcie łodzi rybackiej. Następnym razem. Następnym razem na pewno.

Tak samo żałuję, że nie znalazłam miejsca, w którym można zobaczyć herb Kuźnicy - parę kochanków, których od pocałunku dzieli zaledwie złota wstęga piasku. To nawiązanie do kształtu półwyspu oraz morza oddzielonego od zatoki pasem plaż. Podobno artysta projektujący herb, stworzył go w hołdzie swojej miłości - małżonce, dla której porzucił cały węgiel Śląska i osiedlił się wśród mew.   Przed snem odwiedzamy port, w którym rybacy rozplątują sieci. O kolorowe burty kutrów rozbijają się fale. Zachodzi słońce. Zapalają latarnie. Jest cicho i rozkosznie w rybackim miasteczku, w którym składane są pocałunki.

Port rybacki w Kuźnicy
Zachód słońca od strony zatoki.

Zachód słońca od strony Bałtyku.

Kuźnica w przednocy.

Więcej zdjęć.

4 komentarze :

  1. Przepiękne zdjęcia i piękna opowieść, czekam na ciąg dalszy.
    P.S. Dziękuję za linki, faktycznie jest to jasno i zrozumiale napisane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) To wina Kuźnicy, bo Kuźnica jest po prostu ładna, to i ładnie musi wyglądać i nie wolno jej zepsuć. Polecam się na przyszłość!

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Uwielbiam. Ale przyznam, że teraz również i Sopot ma dla mnie przyjemny klimat. Nie czuję się tam co prawda tego "rybackiego" charakteru, ale też jest bardzo przyjemnie :)

      Usuń