Cykl warszawski: Antykwariat na Andersa 25

4 komentarze
Kiedy byłam dzieckiem, chciałam być stolarzem. Wyobrażałam sobie że, gdy dorosnę, będę strugała z drewna figury do szachów. Konie i wieże. Krata szachownicy wykładana szlachetnymi rodzajami drewna. Moja stolarnia miała pachnieć żywicą, a przez szyby dużych okien miały wpadać promienie słoneczne. Drobiny kurzu unoszące się w niskim pomieszczeniu. Zapach niemożliwie czarnej, lepkiej od słodyczy, kawy wirujący nad niebieskim, stalowym kubkiem z lekko odpryśniętą emalią na rancie. W moich włosach, pod koniec długiego dnia, mogły czasem zawieruszyć się sosnowe, poskręcane wióry. Wiecie jak wyglądają wióry w takich stolarniach? Są delikatne i przypominają kwiaty róży.

Nie zostałam stolarzem. Ani archeologiem (w rzeczywistości chciałam być paleontologiem, ale kiedy miałam cztery lata wydawało mi się, że te dwa zawody to absolutnie to samo. Poza tym nie umiałam i po dziś dzień nie umiem poprawnie wypowiedzieć nazwy i wychodzi mi coś w okolicach "pleontologiem"). Ani malarką. Ani Robin Hoodem. Ani pachnącym whisky i przygodą bohaterem kryminałów Raymonda Chandlera. Zostałam kimś zupełnie innym, ale przechowałam w sobie uwielbienie dla pracy rąk. Podziwiam piekarzy, zwłaszcza tych, których chleb nadal smakuje chlebem. Podziwiam kucharzy, którzy traktują składniki jak poezję, jak nuty albo litery, w których nadal ważne są znaki diakrytyczne. Podziwiam też ludzi, którzy mają odwagę robić rzeczy z czystej miłości. Miłość. To jest jednak bardzo dużo.

Jakiś czas temu, zapewne we wrześniu lub wcale nie, odkryłam w Warszawie antykwariat. Na zewnątrz wystawione są pudła z książkami za złotówkę. Trocki i Jane Austen. Komiksy Gigant i Słownik amerykańsko-polski. Tekturowe kwadraty, w których kłębi się i wre kultura. W środku, z półek, spływają kaskady książek, a z podłogi wyrastają chybotliwe słupy woluminów i atlasów. Przejście między nimi przypomina starożytne przeprawy za słupy Heraklesa – w papierowe nieznane, gdzie nie ma linii prostych, bo regały zbyt wiele mają na głowie, żeby przejmować się dodatkowo trzymaniem prawidłowej postawy.

Człowiek prowadzący ten antykwariat był architektem. Siedział w biurze i planował, planował, planował. Być może szare bloki. Albo place zabaw. Cokolwiek to było – zostało pokonane przez miłość. Antykwariusz bowiem zbierał od najmłodszych lat literaturę SF. I któregoś dnia książek było tak wiele, że zapragnął zrobić dla nich muzeum. Zostawił betonowe projekty, stół kreślarski i biuro. Otworzył za to sklep z używanymi książkami. Można znaleźć tam rzeczy dziwne. Szukasz gitary? Wisi nad łyżwami. Które są tuż obok gramofonu. Pod którym jest bawarski kufel. Całość natomiast wsparta jest stosem literatury dziecięcej, a błogosławi temu misternemu planowi Chrystus Pantokrator. Miał po drodze – więc wpadł.


Nie ma tu fiszek i katalogów. Nie ma porządku alfabetycznego ani logiki. Arystotelesowego złotego środka szukać trzeba w innym miejscu. Ale jest życzliwy człowiek, który pomoże ci znaleźć to, czego szukasz lub, jeśli tego ci trzeba, pozwoli w ciszy buszować między tysiącami słów. Nie musisz się spieszyć. Nikomu się nie spieszy. Tylko ścieżka, którą przybyłeś może zmienić nieco kształt lub zniknąć. Ale, czy to naprawdę takie ważne? 

Przydatne informacje:
Antykwariat mieści się na ul. Andersa 25 (w podwórzu)
czynny: do poniedziałku do piątku 10 - 19 i sobota 10 - 20  




 




4 komentarze :

  1. Pięknie napisane, pięknie sfotografowane...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) nadal polecam wybranie się do tego antykwariatu, nawet jeśli nie masz już miejsca na półkach.

      Usuń
  2. Jak ja kocham takie miejsca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również. A z dobrych wiadomości - antykwariat powiększył swoją przestrzeń i teraz magia mieszka na dwóch piętrach. Piękna sprawa.

      Usuń