Choćbyś zwiedził świat, a nie widziałeś Wdzydz...

4 komentarze
Dzisiaj pada. Pada tak, jak obawiałam się, że będzie padało, kiedy rozkładałam namiot we Wdzydzach Kiszewskich. Klęłam cicho na splątane linki i na sanitariaty na kampingu. Na to, że jestem na końcu świata takiego, jakiego znałam na co dzień. Nie wiedziałam, że następnego, kolejnego i jeszcze kolejnego dnia dotrę do nowych końców świata, coraz dalej i dalej, chociaż to przecież nadal Polska.

Kiedy przyszła noc, usłyszałam świerszcze. Coś łopotało za zieloną płachtą namiotu. Pod piórami czyichś skrzydeł zaszumiały chmury. Było zimno oraz twardo, ale było tak, jak nigdy przenigdy nie będzie we własnym łóżku.

Noce w namiocie

Pierwszy dzień pachniał zebraną nad jeziorem miętą. Zielone gałązki, przywiązane sznurkiem do plecaka, towarzyszyły nam podczas spaceru wzdłuż Jeziora Jeleniego. Co jakiś czas schodziłyśmy ze szlaku, na brzeg, żeby brodzić w przezroczystej wodzie lub zjeść trochę jeżyn pękatych od słońca. Czy wiecie, że jeżyny nazywane są też czernicami lub ostrężynami? To ładne nazwy.

Po gładkiej tafli sunęły szybko kajaki, nawigowane przez mężów, którzy pod przykrywką edukacji własnych żon w trudnej sztuce wiosłowania, rozsiadali się na tyle wąskich łódeczek i leniwie mruczeli: "lewa, prawa, lewa, prawa, szybciej".

Leniwi mężowie

Potem była wieża widokowa w Stanicy Wodnej PTTK, na której mój lęk wysokości sprzymierzył się z arachnofobią i nie pozwolił w pełni cieszyć tym momentem, w którym woda niepostrzeżenie zmienia się w niebo. Musicie wiedzieć, że na wieży krzyżaki urządziły sobie bal i główną kwaterę, zwisając z drewnianej konstrukcji w liczbie znacznie nadwyrężającej moje nerwy.

Boats in the sky
We Wdzydzach Kiszewskich trzeba: zjeść rybę (sielawę!), dużo chodzić, jeszcze więcej jeździć na rowerze, mieć styczność z wodą oraz odwiedzić skansen. Na tę ostatnią aktywność, biorąc ją oczywiście całkiem na serio, należy poświęcić spokojnie 5 godzin. Są wiatraki oraz stara szkoła zaopatrzona w gęsie pióra i atrament. Ciemne chaty i drobne kolorowe kościółki, pachnące świętami z pogranicza magii i wiary katolickiej. Uwielbiam takie miejsca.

Chrystuski
W jednym z dworów odtworzono spiżarnię folwarczną, w której suszyły się zioła potrzebne do przygotowania sekretnych nalewek.

Kuchnia, kanka, wielkie szczęście
Kolejne dni poświęcone były spacerom i solidnym, bo ponad 30km, wycieczkom rowerowym. Wypożyczone jednoślady pozwoliły poszerzyć moje horyzonty, bo z każdą mijaną wioseczką myślałam, że mniejszej miejscowości już nie znajdziemy. Oczywiście - myliłam się. Trasy wiodły przez Loryniec, czy Czarlinę witając nas drobnymi domkami wciśniętymi między pola oraz kurz dróg. Wyobrażałam sobie życie w tych miejscach ciągle, po warszawsku, powtarzając w duchu "tak być nie może! To, kolejny dzisiaj, koniec świata!" aż dotarło do mnie, że w którejś z tych chałupek siedzi zupełnie szczęśliwa osoba i wzdryga się na myśl o Warszawie powtarzając w duchu "tak być nie może! Tam jest przecież koniec świata!"

To może być koniec świata. Oraz 5 km dalej. I jeszcze dalej.
Idąc niebieskim szlakiem od Wdzydz, w stronę Gołunia można trafić na miejsce absolutnie zaczarowane. Jeśli gdzieś mieszkają malinowouste rusałki, to właśnie w tych czarnych, torfowych oczkach wodnych, gdzie można hodować nenufary i śmieszne stworki o chłodnej skórze, polujące wieczorami na świetliki. Przysięgam, że tam, niczym kolorowe bańki mydlane, rodzą się bajki. I choćby dla tej magii, dla rosiczek, widłaków oraz saren trzeba do Wdzydz pojechać. Bowiem, jak głosił napis na przystanku PKS, z którego odjeżdża jeden autobus dziennie, "choćbyś zwiedził świat, a nie widziałeś Wdzydz - to nie widziałeś nic."

Where the wild things are
Wyrób hordy pajęczaków mieszkających we Wdzydzach

Mchy

Sierpniowe słońce
Świątynia świetlików

Więcej zdjęć

4 komentarze :

  1. Zobaczyłaś piękne miejsca ale Cię zaskoczę cytując pewnego podpitego Kaszuba, którego słyszałam w barze na dworcu w Gdańsku( był rok 1967 ale pamiętam, jakby to było wczoraj): "A w Pecku (Pucku) byłeś? Jak w Pecku nie byłeś, to nigdzie nie byłeś!"
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będąc kiedyś w Pucku zapragnęłam napisać opowiadanie o zimie nad morzem i okazało się, że parę miesięcy później pomysł swój zrealizowałam. Jednak pani Tove Jansson zrobiła to znacznie lepiej ;) Niemniej Puck kojarzy mi się wspaniale, więc zdanie pana Kaszuba podzielam.

      Usuń
  2. Pięknie opisane i pokazane miejscae. Poczułem się o te trzydzieści kilka lat młodszy, gdy rowerem przemierzałem takie uroczyska poznając piękno naszego kraju. Pierwsze zdjęcie już nastraja optymistycznie i budzi wiele wspomnień, kolejne utrzymują ten nastrój.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa odnośnie zdjęć :) Cieszę się, że wpis przywołał miłe wspomnienia. To była udana wycieczka i świetna miejscówka na rowery. Im bliżej ciepłych dni, tym bardziej marzy mi się kolejna wyprawa rowerowa, chociaż nie jestem pewna jaki obrać kierunek. A może Izery?

      Usuń