Essen 29.04-01.05 2015

Brak komentarzy
Zawsze przed podróżą mam fatalne przeczucie, że zapomniałam absolutnie wszystkiego tego, co należało wziąć. Wszystkiego. To nic, że ciągnę za sobą walizkę wielkości sporej klatki na rodzinę oposów. To nic, że mam wygodne buty, jakieś drobne i chusteczki do nosa. Za każdym razem wisi nade mną myśl, że na pewno nie wzięłam czegoś, co mogłoby zmienić moje życie i w kluczowym momencie, w obcym dziwnym miejscu, właśnie tego czegoś mi zabraknie.

Cóż. Prawda jest taka, że nie ma żadnej takiej rzeczy, która zmienia nasze życie, więc nie tylko o niej nie zapomniałam, ale nigdy jej pewnie nie miałam. Moje przeczucie jest zatem zawsze niemal tak mylne, jak długoterminowe prognozy pogody (piszę "niemal", bo nie ma chyba nic bardziej mylnego, niż długoterminowe prognozy pogody). To czego zazwyczaj potrzebujemy to dokumenty, bluza, kasa i majtki. Tyle. Da się z tym wyżyć, dojechać gdzieś dalej. Ale oczywiście, oczywiście minimalizm ten jest mi zupełnie obcy, gdy dopycham kolanem górę ciuchów, próbując zatrzasnąć je w fioletowej walizce na kółkach (czy osoba, która wynalazła walizki na kółkach dostała już Nobla? Powinna.)

Przed tym krótkim wypadem do Essen miałam kilka założeń:
po pierwsze: nie da się spędzić 17 godzin w podróży
po drugie: nigdy nie dogadam się z obcokrajowcem (ledwo władam własnym językiem)
po trzecie: będę tak bardzo odstawać od innych, jak nierówno wbity gwóźdź w rzędzie pinezek

Absolutnie każde z powyższych zostało obalone. Można jechać 17 godzin, można dogadać się z każdym, można być solidnie wbitym gwoździem i pinezki wcale nie mają ci tego za złe. Ba! Pinezki myślą, że jesteś jedną z nich i pytają: "entschuldigung sie bitte wie komme ich zum bahnhof?" Nie mam pojęcia wie komme sie zum bahnhof, ale bardzo schlebia mi, dobry człowieku, że podejrzewasz, iż mogłabym to wiedzieć. Cała ta wyprawa uświadomiła mi, że naprawdę, naprawdę mogę pojechać gdziekolwiek. To bardzo ciekawe wrażenie.

No dobrze, ale po co jechać do Essen? Dobre pytanie. Jeśli chciałoby się jechać tam 17 godzin po to, żeby zwiedzić miasteczko.... cóż. Bez wątpienia lepiej wybrać inny kierunek. Z tego, co udało mi się wywnioskować należy zobaczyć Starą Synagogę, w której obecnie mieści się muzeum. Z przykrością stwierdzam, że miejsce to nie poruszyło mnie specjalnie, prawdopodobnie dlatego, że dawno zgubiło atmosferę "sacrum". Jedyne co zostało to wydmuszka, pastelowa skorupka pozbawiona boskiego blasku. Chociaż budynek to zupełnie ciekawa bryła, sama ekspozycja i atmosfera nie uderzyły w żadną ze strun w mojej głowie. Może dlatego, że te była już wypełniona zupełnie innymi gitarami?  

Znacznie lepsze wrażenie zrobiła na mnie gotycka Katedra Najświętszej Maryi Panny. Cicha i znajomo pachnąca topniejącym woskiem oraz kadzidłami. W trakcie zwiedzania trafił się nam krótki koncert, podczas którego pan organista nie był pewien, czy chce grać kolędy, wariacje jazzowe, czy naśladować odgłosy kroków dinozaura. Koniec końców spróbował wszystkiego po trochu.

Synagoga
Katedra
 My też uznałyśmy, że trzeba próbować nowych rzeczy, dlatego szybciutko zaliczyłyśmy po currywurst. Osobiście raczej nie uderzam już w mięsne klimaty i wolę, kiedy świnki oraz inne krówki łażą po łąkach, a nie moim talerzu, ale nic to. Essen. Niemcy. Jak mogłabym nie spróbować słynnej kiełbasy? Ciekawostka? Niemiecka kiełbasa to po prostu kiełbasa. W bułce. Nic więcej. To co było zachwycające to dziwaczny pączek z rodzynkami. Tłusta, chyba drożdżowa kulka wrzucana na rozgrzany olej. Niemal tak pyszna, jak kaloryczna, wysłała przynajmniej tydzień moich brzuszków w diabły. Mimo wszystko, żałuję, że nie pamiętam nazwy tego nieba. Bowiem zaiste było to niebo.


Curry wurst

Konieczny był kebap oraz Dunkin Donuts, który (wstyd się przyznać) był moim marzeniem od lat. Nie wiem czemu, nie umiem tego w żaden sposób wytłumaczyć, ale knajpy tej sieciówki zawsze wydawały mi się czymś wspaniałym. Kolejna ciekawostka: nie są wspaniałe. Kawa była tak bardzo zła, że aż złamało mi to serce. Na szczęście dostałyśmy pączki wskazujące na chorobę dwubiegunową (wesoła i smutna mordka), więc jakoś się ten niesmak wyrównał i wszystko wyszło na zero. Ostrzeżenie na przyszłość: nie iść nigdy więcej do Dunkin Donuts (mamusia lata temu miała rację).

Słodko-gorzkie doświadczenia z Dunkin' Donuts. Zrobione przez B.

Ale wiecie, co warto zobaczyć w Essen? Place zabaw. Tak jest. Place zabaw i olbrzymią huśtawkę przy WestStad Halle. Jej ruch był tak kojący, tak cudny, że zastanawiałam się, jak przetransportować ją do swojego pokoju (drobna podpowiedź: nie da się).

Huśtawka z olbrzymiej liny. Zrobione przez B.



Wracając do pytania: po co jechać do Essen? Jeśli nie znajdziecie swojego bardzo ważnego powodu, to raczej po niewiele. Może w przelocie, może na kilka chwil między jednym miastem, a drugim. Ale może, tak jak ja, coś sprawi, że na moment to będzie właśnie wasze miasto. Miasto, w którym pójdziecie o 10 rano na kawę, żeby móc popatrzeć na szary autobus wypełniony muzykami. Banda ludzi wysypie się z brzucha maszyny i pobiegnie szybko w stronę huśtawek. Przed koncertem złapią jeszcze trochę słońca oraz zabawy. Możecie wtedy zmrużyć oczy, sączyć kawę z za dużą ilością mleka i pomyśleć o tym, że są ludzie potrafiący zmienić cztery grube struny w magię. Są dzieciaki, które są ze sobą na dobre i na złe. Na góry, na skały, na złamane paznokcie, na kręgle, na wspólne bycie idiotami. Na słabe dni. Deszczowe dni. I te dzieciaki, ta czwórka osób tak drobnych jak okruszki bezy rozsypane po talerzyku, potrafią zamienić scenę w ogień. Są jak małe diabły, japońskie koty z krótkimi ogonami. Po co jechać do Essen? 17 godzin spędzić w podróży? Żeby zobaczyć Scandal. I dlatego, że można. Wolno nam. Czemu więc nie?



Na koniec jeszcze kilka obrazków z Essen. Postanowiłam nie brać dużego aparatu, więc wszystko to poczynania małej małpki.

Kalendarz w Starej Synagodze

Jedyne miejsce w synagodze, które wydało mi się w jakiś sposób bliskie. Zrobione przez B.







Na marginesie: oczywiście, że podczas pakowania zapomniałam pewnej bardzo istotnej rzeczy. Szczoteczka do zębów. Pakujcie swoje szczoteczki do zębów, ok? Ok. Ja też zacznę.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz