Cześć!

Brak komentarzy
Chciałabym napisać, że to, co zrobiłam dzisiaj było napadem jakiejś niemożliwej nostalgii listopadowej. Jakimś podszeptem czarnych kłębuszków nieczystego sumienia, mieszkającego zazwyczaj albo za uszami albo w tej części głowy, gdzie boli najbardziej kiedy mocniej się dociśnie podczas migreny. Ale, oczywiście to byłaby nieprawda, bo moja galopada przez zbiór zdjęć, które poczyniłam od 30 kwietnia (nadal kiedy patrzę na ten bilet na koncert nie mogę w to uwierzyć) była czynem zupełnie świadomym. Spokojnie, jak człowiek który przygotowuje preparaty z żaby lub tasiemca na kolejną lekcję biologii, postanowiłam popatrzeć sobie na swoje życie przez pryzmat robionych zdjęć. Fantastyczna sprawa - odkryłam, że w lipcu prawdopodobnie nie robiłam nic. Kompletnie nic. Kiedy próbowałam odtworzyć te dni odkryłam, co robiłam: przechodziłam mały kryzys ("wstań z łóżka, no wstań! no wstań, no wstań no wstań!") oraz z owegoż kryzysu podnosiłam swoje wszystko (jak w Kill Bill: "rusz małym palcem u nogi" - ruszyłam). Potem było znowu różnie, ale przynajmniej ciekawie. Było zatem tak.

Maj
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, nieszczęście i to, że tak fantastycznie potrafię gotować, jeśli tylko dam sobie szansę. Szansę daję sobie rzadko, ale przynajmniej wiem, ze kluska z oliwą to też forma zupełnie niezłego jedzenia. Moimi kumplami zostały pomidory, księżyce, papierosy i cienkopisy. Po raz pierwszy złożyłam cały rozdział opowiadania po angielsku. Po angielsku. Serio. To jakbym na nowo karmiła z ręki nieśmiałe słowa, które zaczęły wracać do mnie powoli i z pewną dozą nieufności, ale mimo wszystko - wróciły. Nie odniosło to skutku o jaki mi chodziło, ale hej - próbowałam. Zawsze warto próbować. 



Czerwiec
Odkryłam kendamę, która zastąpiła mi kumpli zwanych papierosami. Cierpliwie uczyłam się przerzucać drewnianą kulkę z jednego kubeczka na drugi. Pierwszy trick, spacery z muzyką i zabawką, która pozwalała mi skupić myśli. Kojący dźwięk przeskakującej tamy towarzyszył mi również w dniu, w którym wymieniłam pierwsze wiadomości ze świetną Chinką z Australii. Ta zadziwiająca znajomość po dziś dzień pozwala mi zobaczyć świat oczami o nieco innym kształcie, niż moje. 18 czerwca. Całkiem udana data. O kurczę, to już 5 miesięcy!


Sierpień
Miesiąc łażenia. Trochę lasów, trochę makro, trochę pomagania komuś w czymś, trochę weseli. Przyznam, że to jakiś wyjątkowo spokojny miesiąc. Pierwsze opowiadanie napotkało solidny blok już w lipcu, ale zrodził się pomysł opowiadania drugiego, przed którym broniłam się długo. Długo, bo do października, ale Australia w sierpniu okazała się na tyle ciekawska i podekscytowana wirtualnymi podróżami, że zaczęłam opowiadać. O duchach, o Polsce, o folklorze i nagle okazało się, że znowu chce mi się kupować książki, że znowu rodzi się we mnie ta idiotyczna chęć składania rzeczy w całość. Ten wspaniały proces kiedy w głowie widzisz jedną scenę, jeden nadgarstek, z którego rośnie reszta postaci, jakiś zapach i całość kiełkuje. Zadajesz sobie pytanie: czemu ktoś zrobił coś w ten, a nie inny sposób? Jak opisałabym tamtą chwilę? Słowa są znacznie ufniejsze. Jadły już z mojej ręki, to fakt, ale powoli dają się głaskać za uszami. To jeszcze nie zdania, ale hej - powoli. Powoli. Delikatnie.


Wrzesień
Idiotyczna sprawa, ale zakochałam się beznadziejnie w basie. Niesamowicie i to, jak zwykle, w najbardziej nieodpowiednim dla siebie egzemplarzu. Jest czerwony, stary i zgrany, jak talia kart w więzieniu - dokładnie taki, jakim miał nie być, ale jego struny zrobione są z mojego serca. E, A, D, G. Najsłodsze dźwięki. Postanowiłam też odpuścić i nie zadręczać się rzeczami, które nie zależą ode mnie. Nigdy nie będę super basistką, nigdy nie będę jeździć na desce jak mistrz, ale czemu mam, do jasnej cholery, nie próbować? Ulubioną piosenką nadal jest Dobondobondo duo. Skoro nie mogę być idiots together to będę sama. Uczę Australię mówić "rusałka". Kompletnie bezskutecznie, ale mam przy tym mnóstwo zabawy. Pierwsza postać w opowiadaniu ma już historię, a ja mam małą zwrotną deskę typu fiszka. Wywrotny bydlak.


Październik
To naprawdę już październik? Jak do tego doszło? Trzy rozdziały? Nowa praca? Pięć kendam? Nauczyciel basu? Bilet do Tokio, w które nadal nie wierzę, bo takie miasto nie może istnieć? Ktoś, kto naprawdę chce zrobić ze mną ten teledysk, o którym tak marzę? Pierwsze twarde odciski na palcach lewej ręki od strun? Jak do tego wszystkiego doszło? Kładę się na ziemi, żeby zrobić lepsze ujęcie makro i widzę w końcu z bliska tak wiele rzeczy. Może non omnis moriar, co? Może coś jeszcze z tego będzie?



W końcu ostatnie słowo nie musi być ostatnim i wszystko jeszcze może wrócić. A jeśli nie, jeśli wcale już nie, to nic. Oyasumi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz