Ogród botaniczny UW

Brak komentarzy
Zachorowałam ostatnio na kwiaty. Czasem je mrożę, czasem tylko na nie patrzę, czasem klękam, żeby mieć w obiektywie stokrotkę idealną. Nigdy nie jest idealna, ale klękam i tak.

Prawdopodobnie to dlatego, że ciągle jest tak niemożliwie, przeszywająco zimno i skoro nie ma gdzie ogrzać kości, to chociaż trochę ciepła nabieram w oczy. A może powodem są prace pani Shinozaki Megumi, która nadaje kwiatom zupełnie inny, użytkowy wymiar? Jej prace są z jednej strony wspaniałe, a z drugiej jest w nich coś... pozbawionego życia. Być może to kwestia japońskiej estetyki, która w doskonały sposób eksponuje prostą prawdę: piękno, jak wszystko, jest nietrwałe.








Ta nietrwałość w jakiś sposób przestała mi przeszkadzać, a wręcz dała coś na kształt zadowolenia. Spakowałam do niebieskiego plecaka aparat i ruszyłam popatrzeć na kwiaty. Swoją drogą zastanawiam się ile osób chodzi jeszcze gdzieś tylko po to, żeby patrzeć na kwiaty albo koty albo mrówki. Czy w ogóle warto jeszcze zaprzątać sobie głowę kwiatami?



Gdyby ktoś uznał, że warto, to polecam wybrać się do Ogrodu Botanicznego UW w czasie kiedy kwitną różaneczniki. Maj jest zupełnie w porządku. Można przechadzać się alejkami ciężkimi od zieleni i przestać na jakiś czas myśleć. Krok po kroku, noga za nogą. Krzewy, których kwiaty przypominają kolorowe kiście, pachną miodem i pszczołami. Pojedyncze, ciemnofioletowe pałeczki aromatu, równo przycięte klomby sekcji z roślinami leczniczymi. Kiedy jedni siedzą za biurkami i w pocie czoła zliczają cyferki albo statystyki, inni przekopują ciemną ziemię. A kwiaty kwitną. Co innego mają robić, skoro przyszedł już na nie czas?

wszystkie zdjęcia

  
















Brak komentarzy :

Prześlij komentarz